Dzisiaj trochę wspomnień z czasów przed ślubnych :)
Nasza mała sesja narzeczeńska, która została wykonana dokładnie 4 lata temu.
Takie zdjęcia to cudowna pamiątka.
Zdjęcia zostały wykonane przez naszego znajomego, w naszym mieście.
środa, 29 lipca 2015
poniedziałek, 27 lipca 2015
Wycieczki i przygody
Z racji pogody nasz pobyt nie ograniczał się tylko do "siedzenia" w Gąskach.
Byliśmy częstymi bywalcami pobliskiego Sarbinowa. Nasze wyjazdy przeważnie kończyły się drzemką Anielki, mimo iż krótkie zawsze były chwilą wypoczynku dla Anielki która już nie chce spać w dzień. Po takiej drzemce miała dużo siły by buszować po figlorajach, które tak bardzo uwielbia.
zdjęcie zrobione po drodze z Sarbinowa do Gąsek (tak blisko morza można podjechać autem)
Jeśli nie jechaliśmy do Sarbinowa to wyruszaliśmy w trochę dłuższą drogę czyli do Mielna ( 12 km)
W Mielnie mieliśmy okazję "zwiedzić" domek z piernika do góry nogami, lekko pochylony
oj ciężko było utrzymać równowagę
Domek mimo iż nie miał zbyt dużo mebli czy jakiś dodatków był bardzo fajnie urządzony, z racji, że był lekko pochylony chodzenie po nim nie było łatwe.
Po wyjściu stwierdziliśmy, że po krótkim pobycie w tym domku człowiek czuje się jakby był "wczorajszy" :)
Jeden dzień spędziliśmy w Ustroniu Morskim, gdzie wybraliśmy się do Aqua Parku, który okazał się bardziej zwykłym basenem niż aqua parkiem. Spędziliśmy tam niecałe 2 godz. i Anielka zaczęła marudzić gdy się ubieraliśmy okazało się, że młoda ma temperaturę. Szybki obiad jedzony prawie w locie, bo płacz, płacz i jeszcze raz płacz. Chwila ciszy gdy przegryzała mięso z obiadu i znów płacz, główka gorąca, leków przy sobie brak więc szybko szukamy apteki by kupić leki. Zanim dojechaliśmy do apteki (ok 3-4min) Anielka już spała, szybko podaliśmy syrop i w drogę do domu.
Młoda się wyspała lecz gorączka nie mijała więc znów leki, jedzenie, bajka i spać.
do rana gorączka minęła, więc ruszyliśmy do Kołobrzegu, gdyż pogoda była niezbyt aby korzystać z uroków morza i plaży.
W Kołobrzegu padał lekki deszcz. Pochodziliśmy trochę po centrum, Anielka wołała do figloraju, więc tatuś znalazł w necie gdzie jakiś znajdziemy i pojechaliśmy.
Figloraj okazał się ogromny. Ludzi w nim także było sporo. Dzieci od najmłodszych, kilku miesięcznych po starsze, takie z podstawówki. Plus za to, że rodzice mogli chodzić wszędzie (na górne poziomy także) Aniela nie do końca odnajdowała się w tłumie, ale dawała radę:)
Byliśmy częstymi bywalcami pobliskiego Sarbinowa. Nasze wyjazdy przeważnie kończyły się drzemką Anielki, mimo iż krótkie zawsze były chwilą wypoczynku dla Anielki która już nie chce spać w dzień. Po takiej drzemce miała dużo siły by buszować po figlorajach, które tak bardzo uwielbia.
zdjęcie zrobione po drodze z Sarbinowa do Gąsek (tak blisko morza można podjechać autem)
Jeśli nie jechaliśmy do Sarbinowa to wyruszaliśmy w trochę dłuższą drogę czyli do Mielna ( 12 km)
W Mielnie mieliśmy okazję "zwiedzić" domek z piernika do góry nogami, lekko pochylony
oj ciężko było utrzymać równowagę
Domek mimo iż nie miał zbyt dużo mebli czy jakiś dodatków był bardzo fajnie urządzony, z racji, że był lekko pochylony chodzenie po nim nie było łatwe.
Po wyjściu stwierdziliśmy, że po krótkim pobycie w tym domku człowiek czuje się jakby był "wczorajszy" :)
Jeden dzień spędziliśmy w Ustroniu Morskim, gdzie wybraliśmy się do Aqua Parku, który okazał się bardziej zwykłym basenem niż aqua parkiem. Spędziliśmy tam niecałe 2 godz. i Anielka zaczęła marudzić gdy się ubieraliśmy okazało się, że młoda ma temperaturę. Szybki obiad jedzony prawie w locie, bo płacz, płacz i jeszcze raz płacz. Chwila ciszy gdy przegryzała mięso z obiadu i znów płacz, główka gorąca, leków przy sobie brak więc szybko szukamy apteki by kupić leki. Zanim dojechaliśmy do apteki (ok 3-4min) Anielka już spała, szybko podaliśmy syrop i w drogę do domu.
Młoda się wyspała lecz gorączka nie mijała więc znów leki, jedzenie, bajka i spać.
do rana gorączka minęła, więc ruszyliśmy do Kołobrzegu, gdyż pogoda była niezbyt aby korzystać z uroków morza i plaży.
W Kołobrzegu padał lekki deszcz. Pochodziliśmy trochę po centrum, Anielka wołała do figloraju, więc tatuś znalazł w necie gdzie jakiś znajdziemy i pojechaliśmy.
Figloraj okazał się ogromny. Ludzi w nim także było sporo. Dzieci od najmłodszych, kilku miesięcznych po starsze, takie z podstawówki. Plus za to, że rodzice mogli chodzić wszędzie (na górne poziomy także) Aniela nie do końca odnajdowała się w tłumie, ale dawała radę:)
(jedyne zdjęcie z figloraju)
Wszystko było fajnie, aż do momentu gdy poszliśmy na dmuchany zamek. Akurat nie było nikogo więc razem z Anielką wygłupiałyśmy się i robiłyśmy przewroty (tzn ja pomagałam Anielce) i naglę upadek i wielki płacz. Rączka boli, płacz coraz większy, moje serce już prawie w kawałkach bo czułam się winna tego co się stało. Ubraliśmy się i udaliśmy do pobliskiego szpitala ( na szczęście był tuż obok). W szpitalu na izbie wyczekaliśmy swoje Aniela raz płakała bardziej, raz mniej, momentami wcale. Gdy w końcu nas zawołali (wydawało mi się, że czekamy wieki) okazało się, że przyjął nas bardzo miły, młody pan doktor, który bardzo dokładnie sprawdził Anielci rączkę i cierpliwie wypytywał gdzie ją boli (odpowiedzi bardzo ciężko było wydobyć). Dostaliśmy skierowanie na prześwietlenie. Znów czekanie, gdy w końcu weszłam z młodą już od progu widziałam, że pani ma albo gorszy dzień, albo jest z tych który już tak mają. Od progu powitała mnie "po co pani jej zdjęła bluzkę?" chyba logiczne po co, no chyba że chciała jej robić zdjęcie rtg przez ubrania, później podając mi jakiś fartuszek "pani jej to założy" ani to się trzymać nie chciało, ciężkie jak cholera, ani zawiązać, ok jakoś się trzyma więc kucam przy młodej, żeby sama nie stała bo nowe miejsce, widać, że przestraszona, "pani założy ten fartuch" ok zakładam i kucam na przeciwko. Podchodzi "wykręca" małe rączki "tak trzymaj" Anielka płacze z bólu staram się jej delikatnie podtrzymać rączki, patrzę, a pani sobie rozmawia z koleżanką zamiast szybko cyknąc fote, już mam się odezwać pani łaskawie robi zdjęcie mojemu przestraszonemu, płaczącemu z bólu dziecku. Na koniec tylko usłyszałam "pani poodwiesza te fartuchy". Miałam ochotę zostawić je na środku i wyjść. Odwiesiłam i wyszłam bez słowa. Powiedziałam jedynie do mojej córci biorąc ją na ręce że już z tą idziemy i że ją kocham. Na izbie znów czekała na nas kolejka, dziecko znęcone, śpiące. Po x czasie wchodzimy, okazuje się, że rączka nie jest złamana, na zdjęciach nic nie widać. Lekarz zaleca szynę gipsową, decyzja należy do nas. Po chwili rozmowy z lekarzem i ratownikiem decydujemy się na szynę dla własnego spokojnego sumienia. Ratownik i lekarz świetni ludzie, ratownik zabawny Aniela nawet nie uroniła łzy przy zakładaniu gipsu, po wszystkim młoda otrzymała dyplom z podpisami panów (lekarz był mega podobny do Tomasza Ciachorowskiego) .
Do samochodu i na szybki obiad do Mc Donald'a ( z którego mogliście zobaczyć pierwsze zdjęcie z gipsem na insta)
W drodze do domu drzemka, która trwała do 20 ale nie miałam serca jej budzić. Rączka jeszcze trochę bolała, ale Anielcia dzielnie wytrzymywała ten ból, po 2-3 dniach już chwilami zapominała o tym że ma gips, a ostatnią noc nad morzem to wędrowała po łóżku jak by zwiedzała całe wybrzeże:)
Gips nie przeszkadzał nam w niczym, więc korzystaliśmy z wyjazdu nawet z tym dobytkiem
Będąc dwa lata temu z racji, że Anielka była jeszcze dość mała nie byliśmy na latarni więc w tym roku nie mogliśmy sobie odpuścić. Mimo ręki w gipsie Anielka dzielnie wchodziła na górę, do połowy gdzieś wniósł ją tatuś, a dalej szła sama i sama zeszła :)
PS. przepraszam was za jakość zdjęć z naszego wyjazdu, ale większość z nich była robiona naszymi telefonami
Subskrybuj:
Posty (Atom)